I zaczęły się wlewki.
Pierwsza seria nie była taka zła, chociaż samo podanie lekarstwa było nieprzyjemne, troszkę bolesne, a już na pewno niekomfortowe psychicznie. Jak to wyglądało? Tata przyjeżdżał do przychodni, czekał w kolejce, gdy doczekał się swojej wizyty najpierw w gabinecie zajmowała się nim pielęgniarka - zakładała cewnik (już to samo w sobie było najbardziej nieprzyjemne, i wymagało przełamania wstydu - w końcu to pielęgniarka - kobieta - zajmowała się tym. Najczęściej mężczyźni chodzą do urologa - mężczyzny, ze względu na wstyd, jaki towarzyszy badaniom, rozbieraniu się itp. A tu nie ma się wyboru - lekarz nie zajmuje się takimi błahostkami jak zakładanie cewnika. Chcesz leczenia to nie ma, że się wstydzisz - ściągaj spodnie i pokornie rób co Ci każą, ale spadaj. Po zacewnikowaniu lekarz wlewał lekarstwo, cewnik był wyciągany. Potem była trudniejsza część - wytrzymać z lekarstwem w pęcherzu jak najdłużej. Chciało się siku, pęcherz bolał, ale trzeba było trzymać.
Ale jak to, gruźlica? To jest bezipeczne? nie zarażę siebie albo innych? O co w ogóle chodzi?
Z tego co nam pobieżnie wytłumaczono, oraz co sami przeczytaliśmy - wlewane lekarstwo było pałeczkami gruźlicy, takimi jakie podaje się w szczepionce. Po wprowadzeniu do pęcherza nie ma możliwości, aby przeniknęły z niego do organizmu. W pęcherzu atakują komórki powłoki pęcherza, zwłaszcza komórki nowotworowe, powodując ich śmierć. Dlatego należy jak najdłużej wytrzymać z wlanym lekarstwem. Po opróżnieniu pęcherza mniejsze ilości lekarstwa utrzymują się w nim jeszcze jakiś czas. Metoda ogólnie jest bezpieczna, o ile dba się o higienę. Należy myć ręce po korzystaniu z toalety (ale każdy powinien robić, nawet bez gruźlicy w pęcherzu), ogólnie często myć ręce mydłem najlepiej antybakteryjnym, codziennie zmieniać bieliznę na świeżą (ale to też każdy powinien robić), często czyścić toaletę odpowiednimi środkami, nawet warto po każdym użyciu przez osobę leczoną. Jeśli w jakiś sposób nie przetransportujemy gruźlicy w moczu do układu oddechowego - to nie ma zagrożenia zarażeniem, a nawet wtedy - większość społeczeństwa jest zaszczepiona na gruźlicę, więc jest odporna i nie powinna się zarazić. Tak więc uważaliśmy troszkę bardziej i było ok.
Jak już wspomniałam - pierwsza seria nie była taka zła. Tata jechał rano koło 7-8 na podanie leku. Jechał sam, jeszcze czuł się dobrze, miał siły, był całkowicie samodzielny na początku leczenia. Pobierał lekarstwo, wracał do domu, trzymał lek w pęcherzu ile dał radę, a potem troszkę leżał. Czuł się troszkę gorzej przez kilka godzin, ale potem funcjonował normalnie.
Po serii wlewek (raz w tygodniu przez ok 6 tygodni o ile dobrze pamiętam), były kolejne badania - USG, tomograf... Znowu coś odrasta w pęcherzu. Lekarz mówił, że przy pierwszym zabiegu prawdopodobnie nie usuneli całej narośli, bo była dość rozległa (ale jeszcze nie przesła przez powłoki pęcherza na zewnętrzną stronę). Zapisali tatę na kolejny zabieg. Trwał krócej, ponoć już usunięto wszystko, zapraszamy na kolejną serię wlewek...